„Przyjmij piękno kłamstw – chroniczna nienormalność normalnych.” Sarah Kane

10 Mar

05.03.2013 r.

Graham Saunders „Kochaj mnie lub zabij” Sarah Kane i teatr skrajności. 

Obrazek

Twórczość Sary Kane jest naprawdę fascynująca, niejednoznaczna. Wzbudza poczucie niepokoju, budzi ze stagnacji.  Jak na razie udało mi się przebrnąć przez jej dwa dramaty „4:48 Psychosis” i „Łaknąć”. Różnią się od siebie, poruszają inne płaszczyzny, ale ogniskują wciąż wokół tych samych tematów. Dla mnie głównym wciąż powracającym tematem w dziełach Sary Kane jest samotność i jej różne aspekty. Szczególnie zainteresował mnie dramat „4:48 Psychosis” – jedno z niewielu dzieł, których nie potrafię określić, zakwalifikowanie go do jakiejkolwiek grupy jest niemożliwe. Silnie działa na myśli, wyobraźnie i pozostawia w głowie wiele wątpliwości.

Do tej pory w prawie każdej recenzji, opracowaniu lub notce o dramatach tej wybitnej autorki, wciąż pojawiały się odwołania do jej życia, a sztuka, która najbardziej mnie zaintrygowała zawsze omawia była przez pryzmat jej samobójstwa. Oczywiście wydaje mi się, że nie można oddzielić biografii autora całkowicie od jego twórczości, często to właśnie ona wskazuje na źródła motywów, pozwala je lepiej zrozumieć, ale jednak  ta sztuka jest czymś więcej niż listem samobójczym.

Obrazek

Przypadkowo trafiłam na książkę Grahama Saundersa „Kochaj mnie lub zabij” – Sarah Kane i teatr skrajności. To nie tylko nośnik potrzebny do lepszego zrozumienia sztuk, wydaje mi się, że jest to pewnego rodzaju hołd. Książka udowadnia, że naprawdę te dzieła można rozumieć na wielu płaszczyznach, w zupełnie różny sposób. Pokazuje jak wiele w nich nawiązań, kontekstów, bez których dzieło traci swoją wymowę.  To rzetelna analiza, sprawozdanie opatrzone komentarzami autorki. Znajdują się tu informacje o dziełach oraz ich próbach wystawienia na scenę. Druga część książki to wywiady, które mają służyć jako inspiracje.

Książka nie zamyka twórczości Sary Kane, ale odpowiada na wiele pytań, a przede wszystkich otwiera nowe ścieżki interpretacyjne. 

„Nieulotne” czyli o ulotnym pięknie.

14 Lu

14.02.2013 r.

„Nieulotne” Jacek Borcuch (reżyser m.in. „Wszystko co kocham”)

Główni bohaterowie Karina (Magdalena Berus), Michał (Jakub Gierszał).  Film zbudowany przede wszystkim na kontraście, od tytułowych nieulotnych/ulotnych chwil po dwa światy: Hiszpania/Polska. Kontrast ukazany najbardziej dosadnie w wykładzie profesora, który zderza ze sobą noc i dzień.

Wszystko co wspaniałe, dobre, błogie i przyjemne zdarza się w Hiszpanii, przedstawionej prawie niczym raj dla dwójki młodych ludzi. Tutaj rodzi się ich uczucie, niesamowity obraz miłości, momentami wręcz banalnej, ale to w właśnie w raju, zdarza się dramat, a z wspaniałych wakacji Karina i Michał wracają zamiast ze wspaniałymi wspomnienia, z konsekwencjami.

To właśnie to piękno, raj, czyli to co chciałoby się zatrzymać w pamięci, zostaje zobrazowane jako „nieulotne”. Wszystko co nam pozostaje to rzeczywistość pozbawiona złudzeń, ale to nie jest pesymistyczny obraz życia. Miłość  choć inna (może dojrzalsza) przetrwa aż do końca. Film warto obejrzeć, chociażby ze względu na zdjęcia, które wykonał Michał Englert.

“Nieulotne” pozostawiają widzowi własne wykreowania rzeczywistości, brak tu jasnej wykładni, co skłania do refleksji, ale jednocześnie zastanawia nad konsekwencją reżysera, a może raczej jej brakiem. Niestety chociaż film powinien zachwycać, mnie nie zachwyca, chyba zbyt wiele tu “domyślania się” w nie do końca zarysowanej fabule, co sprawia, że “Nieulotne” przy niesamowitym “Wszystko co kocham” wypadają blado i trochę nijako.

Spotkanie z Ireneuszem Czopem

25 Sty

25.01.2013 r.

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z Ireneuszem Czopem (m.in. „Pokłosie”) w Poznaniu. Zorganizował je Łukasz Chrzuszcz, aktor Teatru Polskiego. Bardzo się cieszę, że mogłam uczestniczyć w tym wydarzeniu, lubię takie spotkanie, bo zawsze można się na nich dowiedzieć czegoś nowego nie tylko o danej osobie, ale też o filmie czy teatrze.

Obrazek

Pytania były różne od osobistych do na prawdę ogólnych. Ciekawą częścią spotkania była rozmowy o kondycji polskiego kina. Wg Ireneusza Czopa (i nie tylko jego) polskie filmy są coraz lepsze i wszystko idzie w dobrą stroną. Poruszona została również sprawa polskich seriali, które (nie liczę wyjątków) są banalne, takie same, nie przyciągają uwagi widza.

Owszem z pewnością znajdą się entuzjaści oglądania tego co akurat jakaś rodzina zjadła na obiad, ale jeśli chodzi o mnie bardzo rzadko oglądam telewizję, ale jeśli już oglądam to na każdym kanale seriale nie różnią się niczym oprócz tytułu i obsady. Ireneusz Czop stwierdził (moim zdaniem trafnie), że problemem jest tu scenariusz, który wciąż jest powielany. Brakuje świeżych pomysłów, a jeśli już są – to brakuje finansów. Amerykańskie seriale, które cieszą się największą popularnością mają o wiele większe nakłady finansowe, poza tym tam szuka się nowych rozwiązań. W Polsce stawia się na to co sprawdzone i (nie)dobre.

Byłam jedną z niewielu osób, która zapytała o rolę w „Pokłosiu”. Ireneusz Czop najpierw zmienił temat, ale w końcu powiedział, że dzięki temu filmowi nauczył się patrzeć na wiele spraw w inny sposób i nawet jeśli ten film miałby w jakiś sposób odcisnąć na nim jakieś piętno – jest na gotowy. Jeśli chodzi o to czy odbije się to na jego przyszłych rolach – odpowiada, że nie wie, ale uważa, że było warto.

„Utopia” – do raju za daleko, zbyt blisko.

10 Sty

10.01.2013 r.

Utopia w Teatrze Polskim w Poznaniu, czyli smutna analiza współczesności, która pozostawia nadzieję.

Reż. Andrzej Pakuła. Występują: Mariusz Adamski, Aleksander Machalica, Daniel Misiewicz, Mateusz Nędza, Michał Podsiadło, Paweł Siwiak, Michał Wanio

cc809b026426f82923436172c1996c70

W pierwszej części spektaklu trudno dopatrywać się utopijnej wizji świata. Można stwierdzić raczej, że to analiza współczesności i historii, która ją kształtuje. O naturze zła, podkreślając, że każdy do zła jest zdolny, opowiada Hanna Arendt w formie telewizyjnego quizu. Publiczność ma zadawać pytania, ale one już dawno są przygotowane.  Odpowiedź  nie jest tym, co pragniemy usłyszeć.

117dd8e45936f91be75d408a0d7f409d

Przywołane obrazy z II wojny światowej są ostre, obnażają bezlitosność i bezwzględność ludzką. Zsynchronizowanie ruchy żołnierzy, którzy przypominają biczowników przerażają. Wpływają na wyobraźnię i sprawiają, że stajemy się obserwatorami tragedii, na którą nie ma mamy wpływu. To nie widokówki z obozów pracy to okropna, obdarta z emocji rzeczywistość. Roztrzaskana główka niemowlęcia na głowie jego matki.

b5e0270c163b73f7c793216ca8583987

Na co dzień odcinamy się od historii, żyjemy tym co dzieję się w obecnej chwili, nawet czytając czy oglądać coś historycznego, emocjonalnie izolujemy się od dramatu tamtejszych ludzi, a spektakl na to nie pozwala. Nie pozwala na odcinanie się. Zmusza do obserwowania, zdania sobie sprawy ze zła. To nie wyolbrzymiona bajka, to prawda, która uderza jak ogromna fala. Te wszyscy emocje spadają na nas, widzów. To my obserwujemy akcję i nie jesteśmy w stanie nic zrobić, paraliżują nas obrazy.

Masakra dokonana przez Andersa Breivika nie jest wydarzeniem medialnym. Zamiast tego dostajemy wywiad chłopców, którzy przeżyli, którzy opowiadają o zdarzeniach rzetelnie, bez emocji, pogodzeni z losem mówią, że trzeba iść dalej.  Kolejnym obrazem są mężczyźni, którzy opowiadają o tym jak wyjechali i zaczęli się prostytuować, bo słyszeli, że „można na tym zarobić”. Oglądamy dramaty ludzi, którzy są pogodzeni z losem, a my jako widzowie chcemy, choć nie możemy wyrwać ich z bezczynności, z pozornego zgadzania się na zło. Ironicznie zdarzeniom przyświecają sylwetki współczesnych, fantastycznych super-bohaterów, czy oznacza to, że ratunek jest czymś nierealnym?

863d59ec9324a0ac6eeae1e7089a1692

Druga cześć spektaklu jest wizją świata porzeczywistego. Życie na ziemi odradza się po katastrofie, przez którą wszyscy opuścili planetę. Człowiek powraca na nią i może zacząć od początku. Bohaterem jest Felix Baumgartner, którego dokonanie staje się inspiracją i symbolem dla przyszłych pokoleń. Wszyscy odchodzili od Ziemi, a on do niej wrócił, dał nadzieję na powrót. Wszystko zarysowane jest w sposób komediowy, przypomina kolorowe reality-show. Postacie są wykreowane w sztuczny sposób, ale mają prawdziwe uczucia. Koledzy z żalem, ale jednocześnie z dumą opowiadają Felixowi o nowym świecie. Dziękują mu za zasługi. Jedzą wspólny posiłek, który na myśl przywodzi Ostatnią Wieczerzę z Jezusem. Ma to być znak nadziei na powrót dobra? Czy aby zacząć od początku, trzeba najpierw zniszczyć fundamenty? 

Siłą spektaklu jest prostota zdarzeń, która wywołuje niesamowite wrażenie. Zderzenie z antyutopijną realnością jest ogromnym atutem sztuki. Absurdalne jest to, że mimo pesymistycznego wydźwięku, ostanie sceny sprawiają, że wychodzimy ze szczerym uśmiechem, kolejny raz zapominając o brutalnej prawdzie.

 

Pilch o codzienności.

2 Sty

02.01.2013 r.

Jerzy Pilch „Bezpowrotnie utracona leworęczność.”

Obrazek

Książka niezwykła właśnie w swojej „codzienności”. To zbiór historyjek, krótkich opowiadań z życia autora. Pilch komentuje zdarzenia polityczne, przemiany, zestawiając je z tym co zdarzyło się na co dzień. Komentuje kolegów (też artystów), wspomina dzieciństwo i opowiada o wyjątkowym kocie, a wszystkiemu towarzyszy trauma jaką była „bezpowrotnie utracona leworęczność”. Zapiski, które mogłyby wydawać się banalne, przeciwnie, są napisane w sposób zręczny, zabawny. Są bardzo zróżnicowane, dlatego wywołują emocje, ciekawią. Pilch stosuje grę słów, bardzo specyficzny język, który nadaje całej powieści wyjątkowość. Obrazek

„A rok to jest dwanaście miesięcy, to jest szmat czasu, przez rok upadają imperia, przez rok mało która aktualna narzeczona się utrzyma, przez rok nowo powołany rząd nie przetrwa.”

„Wyobraźnia to jest umiejętność widzenia suchej buły jako buły z masłem.”

„Jeśli w prawdziwej pracy jest pierwiastek miłosnego uniesienia (a jest, nie pierwiastek, lecz zasada), jeśli tedy pracę z miłością porównać, to da się powiedzieć, że praca bez satysfakcji i bez zapłaty jest jak miłość płatna, technologicznie robi się to samo, a przecież jest to daremne.”

„Tango” – czyli nie ma już dla nas ratunku?

14 Gru

10.12.2012 r.

„Tango” Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego to spektakl, który wywarł na mnie duże wrażenie. W prawdzie nie widziałam jeszcze nieudanej realizacji dramatu Mrożka, ale jak zwykle nawet do tego przedstawienia teatru telewizji podeszłam sceptycznie. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Wcześniej czytałam, że w spektaklach Jarockiego podstawą jest precyzja i logika, a jego realizacje były raczej „zimne”. Z tym przedstawieniem jest inaczej. Tu wszystko kryje się w ludzkich emocjach.

Artur (Marcin Hycnar) – intelektualista, który chce powrotu do dawnych zasad, porządku i „formy”. Jego misją jest nawrócenie świata na porządną drogę, ale nawet on w końcu ugina się pod systemem, z którym nie da się wygrać. (niczym Hamlet?) Najpierw stosuje bierny opór, racjonalnie tłumacząc i wymyślając irracjonalne kary (babcia musi leżeć na katafalku), potem stosuje manipulacje, obmyśla sprytny plan. Aż w końcu umiera, bo z głupotą i prostotą (Edek- Grzegorz Małecki) nie da się wygrać. A może dla Edka wszystko nie jest takie proste i oczywiste, być może już to przeżył, więc zdaje sobie sprawę, że nie da się zatrzymać zmian, pozostaje się tylko przyzwyczaić?

Rodzina Artura (niczym grupa artystów) jako nadrzędną wartość stawia sobie wolność i choć wszystko mogłaby skończyć się już po paru minutach, przecież nie mają obowiązku ulegać wyidealizowanym wizjom syna, dają się zmanipulować, a świat powoli wraca do normy (czy to w ogóle możliwe?). Skoro poddają się tak łatwo, to może w głębi każdego, nawet tego, który kocha swobodę i entropię („Jest tylko jedna zasada: nie krepować się i robić to, na co ma się ochotę. Każdy ma prawo do własnego szczęścia.” Stomil – Jan Frycz) tkwi cząstka tęsknoty za ładem, formą, której tak brakuje Arturowi. Wciąż buntujemy się przeciwko regułom, dążymy do wolności, ale czy ona daje nam szczęście? „Czy jesteś szczęśliwa?” pyta Ala (Kamila Baar) Eleonorę (Katarzyna Gniewkowska). Mimo że żyje, nie przejmując się zasadami (nawet tymi moralnymi), nie jest szczęśliwa. Zdradza męża, ale tak naprawdę chciałaby, żeby coś zrobił, jakoś na to zareagował, a jemu takie zachowanie żony przeszkadza, ale nie buntuje się, bo nie wie jak zadziałać. Oboje dążą do tego samego, ale jak zwykle to z ludźmi bywa nie mogą się porozumieć i zamiast tego wkładają maski.

Nikt tu nie jest szczęśliwy. Wiecznie niezadowolonego Artura gubi jego własna chęć idealizacji świata. Pogrążony w swoich ideach, nie zauważa nawet, że Ala tak naprawdę bardzo go kocha.
Kolejną fascynującą postacią jest Eugeniusz (znakomity Jan Englert), który stwierdza „Jestem taki niedzisiejszy”. Osoba, która robi to, co wydaje się najlepsze w danej sytuacji, bunt prawie niewidoczny zastąpiony ciągłym podporządkowywaniem się. Jest to jedyny sprzymierzeniec Artura. Dzięki niemu w końcu mógł powiedzieć to co męczyło go tak bardzo długo.
Ciekawym zabiegiem jest zmiana ustawienia publiczności jako znak rewolucji. Proste plecy i równe rzędy – symbole powrotu do tego co stare i sprawdzone.
Wolność, niezgoda na bieg świata, uleganie prostocie i głupocie.

Bohaterowie są niezwykle ludzcy (jak na ludzi przystało). Kierują się emocja, są autentyczni. Jerzy Jarocki wydobył z tego dramatu coś więcej niż krytykę ustroju totalitarnego.
Czy śmierć Artura i triumf Edka ma nam uświadamiać, że idee obecnie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie?

 

„Pokłosie” – ?

10 Gru

10.12.2012 r.

Reżyser Władysław Pasikowski po 11 latach przerwy (ostatni film – „Reich” z 2001 r.) powraca. W „Pokłosiu” można zobaczyć m.in. Macieja Stuhra, Ireneusza Czopa oraz Jerzego Radziwiłowicza.

Na początku wydaje mi się, że koniecznie jest podkreślenie, że chociaż wątki w pewnym stopniu wiążą się z wydarzeniami w Jedwabnym, nie jest to film historyczny, mimo że pokazuje pewną prawdę, z którą trudno się nam uporać.
Ostatnio w pewnym artykule pojawiło się ciekawe pytanie: Dlaczego Polacy robią filmy, z których powinni się tłumaczyć, a inne kraje, które były w większym stopniu antysemickie nie ruszają tego tematu?
To dobrze, że są osoby, które nie boją się robić takich filmów, a z pewnością reżyserowi nie chodziło o to, żeby wywołać wojnę poglądów. Film powstał w dość specyficznym czasie, ponieważ żyją jeszcze świadkowie wydarzeń.

Oceniając film, tylko z perspektywy tego jak został zrobiony (chociaż jest to trudne) nie mogę pominąć faktu, że jest to bardzo dobry thriller, kryminał, który trzyma w napięciu, ma szokujące zakończenie. Tajemniczy, zagadkowy klimat. W porównaniu do innych filmów, w których czasem pełno kadrów, które nie zostały wycięte, bo montażyście było ich żal, „Pokłosie” jest bardzo dobrze zmontowane.Trudny temat, ale warto się z nim zmierzyć. Brakuje nam dystansu do takich rzeczy. Film nie powinien być oceniany przez osoby, które jeszcze przed wejściem na seans, mają już zdanie na ten temat.

„Pokłosie” jest brutalne, okrutne. Przedstawia wydarzenia w niezwykle realny, rzeczywisty sposób. Niestety, chyba wolałabym nie obejrzeć tego filmu, może zadecydowały o tym okoliczności albo po prostu dzień, ale raczej film obejrzę znowu dopiero za kilka lat.

Specyfika filmu nie pozwala oceniać go w kategoriach „podobał mi się”, „nie podobał mi się”.„Pokłosie” warto obejrzeć (niekoniecznie czytać wcześniej recenzję, które krążą po internecie) i samemu się przekonać.

Święto ku czci samotności.

2 Gru

02.12.2012 r.

„Zażynki” otrzymały nagrodę dziennikarzy w konkursie dramaturgicznym „Metafory Rzeczywistości 2012” zorganizowanym przez Teatr Polski w Poznaniu. Byłam obecna podczas czytania dramatu jeszcze przed rozstrzygnięciem konkursu. Zadziwiające jest to, że czytanie i spektakl wzbudziły we mnie zupełnie odmienne emocje. Podczas czytania czułam atmosferę nienawiści, miałam wrażenie, że główna bohaterka Marysia (Anna Sandowicz) jest pozbawiona jakichkolwiek skrupułów, natomiast spektakl w reżyserii Katarzyny Kalwat jest przepełniony samotnością i bezradnością bohaterów – współczuję im i jest mi ich żal.

zażynki

Bohaterów jest trójka: młoda Marysia, Jan – lekarz w średnim wieku (Wiesław Zanowicz) i jego młody syn (Mariusz Adamski). Główna bohaterka pierwszy raz spotyka Jana w wieku zaledwie 17 lat, kiedy decyduje się na aborcję, mówi: „Ciąża nie zagrażała mojemu życia, tylko światu”, ale mimo to nie jest bezwzględna. Widać, że się waha i ma wątpliwości. Marysia zostaje asystentką lekarza, z którym zaczyna łączyć ją coś więcej. Jana nie utrzymuje kontaktu z żoną, ale mimo to nie chce rozwodu. Jego syn jest jego zupełnym przeciwieństwem. Zderzenie dwóch przeciwieństw: młodości i starości, bezmyślności i spokoju, odpowiedzialności. Po między tymi wartości znajduje się Marysia, która kocha Jana, ale decyduje się wyjechać na wakacje do jego syna do Londynu. „Wyjechała w trampkach, wróciła w  Louboutinach.” – komentuje lekarz, nie tylko to się zmieniło. Marysia miała romans z jego synem – wydaje się jakby wcale tego nie chciała, była tylko marionetką, tańczyła dokładnie tak jak tego chcą inni. Główna bohaterka  prezentuje typ osoby, która zrobi wszystko, żeby było dobrze. Nie liczą się jej uczuciami. Postępuje zależnie od tego, czego wymaga sytuacja – ale nie jest manipulatorką, to nią się manipuluje. Jest uległa, pomijana przez innych. Kiedy mówi „Jestem w ciąży” (po raz drugi), nikt tego nie słyszy. Wszystko jest ważniejsze od sytuacji w jakiej znalazła się młoda dziewczyna. Tym razem bez pomocy nikogo ponownie decyduje się na aborcję. Nie zastanawia się czy to słuszne czy też nie, tego wg niej wymaga sytuacja. 

Koniec spektaklu pokazuje starość naszych bohaterów – najsamotniejsza pozostaje Marysia. Jej dramat polega na tym, że sama do niego doprowadziła, ale potem nie miała wsparcia z niczyjej strony. Bezradna, sama pozostaje aż do końca.  (kara?)

Czy błędy popełniane przez ludzi, powinni sprawiać, że pozostają sami, odtrąceni przez społeczeństwo?

Całej akcji przyświeca figura Matki Bożej. Święto życia zamienia się w „Zażynki”.

Film czy teatr? – „Dyskretny urok burżuazji”

30 List

29.11.2012 r. Eksperyment z filmem – „Dyskretny urok burżuazji” w reżyserii Marcina Libera w Teatrze Nowym w Poznaniu to prawie film, ale jeszcze teatr. Ciekawe rozwiązanie, w którym aktorzy na żywo po prostu tłumaczą film czy są jego bohaterami? Z tym bywa różnie. Momentami film schodzi na drugi plan, ale wciąż pozostaje najważniejszym elementem , który organizuje całość spektaklu. Nie jestem pewna na ile da się oceniać spektakl, po mijając przy tym ocenę filmu. Wydaje mi się, że jest to niemożliwe, bo największą cześć przedstawienia tworzy właśnie film. Oderwanymi od kina elementami są dwa monologi, które niestety na mnie nie zrobiły większego wrażenia, miały rzutować na resztę spektaklu, a pozostały, chociaż dobre, w porównaniu do reszty gdzieś umknęły. Pod koniec akcja nabiera dynamiki, pojawia się gra w planach i ironicznie zakończenie.

Spektakl jest ciekawym doświadczeniem. Jestem ciekawa czy takie rozwiązanie będzie pojawiać się częściej w teatrze.

Xavier Dolan znowu o tych, których nikt nie rozumie.

25 List

„Na zawsze Laurence” to trzeci film młodego reżysera Xaviera Dolana. Muszę powiedzieć  że bardzo dobre wrażenie wywarł na mnie jego pierwszy film „Zabiłem moją matkę” (jest to jeden z moich ulubionych filmów), ale niestety nie zrozumiałam i nadal nie mogę zrozumieć zachwytu nad „Wyśnionymi miłościami” – obraz ciekawy, interesujący, ale bez owacji na stojąco.

xavierdolan

Wydaje mi się, że problem z Dolanem jest taki, że ludzie na siłę chcą z niego zrobić geniusza. Spokojnie, przecież on ma dopiero 23 lata.

Podczas czytania recenzji „Na zawsze Laurence” w prawie każdej pojawia się argument, że film jest za długi. Za długi? Dla mnie brzmi to trochę śmiesznie. Coś jest dobre, złe, co najwyżej można powiedzieć, że temat został wyczerpany, ale stwierdzenie „za długi” zupełnie do mnie nie trafia. Nie zgodzę się również z tym, że ten obraz nie jest „dolanowski”. Uważam, że po prostu porusza inny temat, ale i tak najważniejszym tematem jego filmów, chociaż w rożnych aspektach, jest miłość. 

„Na zawsze Laurence” to historia mężczyzny (Melvil Poupaud), który rozpoczyna swoją metamorfozę – chcę być kobietą. Mimo początkowych wątpliwości pomaga mu w tym jego żona Fred (Suzanne Clément) – mimo że cała sytuacja jest dla niej nowa i nie do końca potrafi się w niej odnaleźć, nie ucieka, postanawia zmierzyć się z trudnościami i wspierać męża.

Fred jest postacią, która zasługuje na podziw – wiele osób w takich sytuacjach odcina się, znika i opuszcza osoby, które kochają, tylko dlatego, że boją się tego co może się wydarzyć – ona postanawia zmierzyć się ze wszystkimi przeciwnościami.

Poza przemianą Laurence’a film opowiada o powolnym rozpadzie związku dwóch ludzi. Niebanalna historia, która pokazuje jak walczą, aby uratować to co ich łączyło.

Mam wrażenie, że mimo trudnych sytuacji w jakich znajdują się bohaterowie i tak mają lepiej niż gdyby takie zdarzenie miało miejsca naprawdę. Brutalny świat gorzej obszedłby się z Laurencem, a jego żona musiałaby znieść więcej niż docinki w kawiarni.

Film Dolana do pewnego momentu jest interesujący, wciągający i na prawdę wyjątkowy, potem pojawiają się nie do końca jasne wątki, które psują idealną kompozycję. Ważne zagadnienia jakie poruszał „Na zawsze Laurence” ustępują miejsca dziwnym zwrotom akcji. Gdyby reżyser zajął się fragmentem tej historii, a nie próbował opowiedzieć nam całe dzieje głównego bohatera całość wypadłaby o wiele lepiej. Pewne  tematy nie zostały wyczerpane, a inne (nie do końca warte uwagi) postawiono na pierwszym planie. 

„Na zawsze Laurence” to film przede wszystkim o miłości, ale nie również o tym jak trudne bywa bycie wsparciem dla drugiego człowieka.